(Legendy koszęcińskie. opr.J.Myrcik)
grafika: Mirosława
Wirtek
|
Koszęcin i jego okolice słynęły
zawsze z ogromnych nieprzebytych borów. Od wieków szumiała tu puszcza, w której
pełno było ptactwa i zwierzyny. Było tu także dużo, bardzo dużo drewna. Gdzieś
od XIV wieku w koszęcińskich lasach wytapiano z rudy
darniowej żelazo. Ale do wytapiania stali potrzeba było bardzo dużo węgla
drzewnego.
Ludziska chodzili więc do lasu,
wycinali ogromne drzewa i wypalali z nich węgiel drzewny. Była to bardzo ciężka
praca, a ci co ją wykonywali byli czarni jak same diabły. Nazywali ich
węglarzami, albo „kurzokami". Najwięcej palenisk dymiło w okolicach
Rusinowic.
Kurzoki mieszkali w małych, leśnych
osadach i codziennie o świcie wyruszali do pracy w lesie, aby o zmroku powrócić
do swych nędznych chat. Jeden dzień był podobny do drugiego.
Pewnego dnia utrudzeni pracą węglarze
rozpalili w lesie ognisko, aby ogrzać się nieco, gdyż pogoda była dżdżysta,
wiał zimny przenikliwy wiatr.
Wygodnie im się siedziało przy ciepłym
ogniu, a że było już dobrze po południu głód zaczął im doskwierać. Zabrali się
więc za przyniesione z domów w zawiniątkach jedzenie. Była to nędzna strawa,
ale głodnemu nawet najmniej smaczny posiłek smakuje jakby z królewskiego stołu
jadł. Kiedy tak siedzieli i narzekali na swój nędzny żywot, zjawił się nagłe
zwabiony chyba ogniem wędrowiec. Był nędznie ubrany, wymizerniały, zmarznięty i
chyba bardzo głodny.
Pochwalił pana Boga i usiadł na pniu
przy ognisku, przypatrując się uważnie jedzącym.
Kurzoki byli bardzo gościnni, więc
poczęstowali przybysza wodnistą zupą i kawałkiem czerstwego chleba. On jadł i
ciągle im się przypatrywał. Kurzokom rozwiązały się języki. Ale wędrowiec tylko
słuchał i słuchał. A oni opowiadali mu o historii tej ziemi, o panach, którzy
ich gnębią i narzekali ciągnę na swój nędzny i ciężki los.
Po pewnym czasie wszyscy
wstali, zrobili znak krzyża i zabrali się do pracy. Wstał także wędrowiec,
zrzucił swój łachman i kurzoki aż oniemieli z wrażenia. Przed nimi stal król,
ubrany w prawdziwe królewskie szaty. Przywołał ich do siebie i przemówił tymi słowy:
„Serdecznie
wam dziękuję za okazaną gościnność. Przekonałem się, że jestem wśród swoich, poznałem także waszą ciężką
pracę i waszą pracowitość. Jam wasz król - Władysław Łokietek".
Kurzoki padli
na kolana, zaczęli przepraszać, że nie rozpoznali swego króla. A on popatrzył
na nich dobrotliwie i zaprosił z powrotem do ogniska. Długo jeszcze Łokietek
siedział i rozprawiał z kurzokami. Wysłuchiwał ich skarg i żalów i obiecał
polepszyć ich byt. Już o zmroku rozkazał kurzokom iść do domów, a on sam udał
się do pana na koszęcińskim zamku. Przy biesiadzie przykazał surowo, aby książę
polepszył byt koszęcińskich kurzoków. Od tego czasu i kurzokom i kuźnikom żyło
się lepiej. Wypalali coraz więcej węgla drzewnego, wytapiali coraz więcej żelaza
i ciągle wspominali spotkanie z królem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz