Kościółek Świętej Trójcy w
Koszęcinie
Szanowny mój Czytelniku
Otóż podaję do ręki
Opis miejsca cudownego
Podług archiwum dawnego.
Dawny opis w tym kościele
Wisiał przez lat bardzo wiele
Tuż na słupku przy ołtarzu,
Obok głównego obrazu
Na którym jest malowane
Wszystko co tu napisane.
Opis dawny co zaginął,
W trzech językach pisany był
Po łacinie i po polsku,
I tak samo po niemiecku.
Czytałem te stare karty
Może przed trzydziestu laty
Więc to wszystko spamiętałem,
I we wiersze poskładałem,
By się lepiej w pamięć wbiło
Jak to dawniej u nas było.
By i dalsze pokolenie
Miało o tym objaśnienie.
O początku tej świątyni
Na swej górnośląskiej ziemi.
A choć dziełko to jest małe,
Lecz że w prawdę doskonałe,
Proszę miły czytelniku
Przyjąć je z chęcią do ręku,
Na cześć Boga Wszechmocnego
W Trójcy świętej jedynego,
Któremu zawsze i wszędzie
Niech chwała na wieki będzie.
Pewno mili sąsiedzi o tem dobrze wiecie
Że Koszencin
[!] jest to wieś w lublinieckim powiecie
Od której
wychodząca ku południu droga,
Prowadzi do
Tarnowic i też do Tworoga.
A przy drodze
stoi drewniana świątynia,
Tylko małą
ćwierć mili od wsi Koszęcina,
Przy której
także cmentarz ogrodem dokoła,
A tuż w płocie
od drogi jest kapliczka mała.
W kapliczce
zaś studzienka w niej wodeczka święta,
Uzdrawiająca
ludzi, także i bydlęta.
Lecz wielu
obok miejsca idąc tam świętego,
Nie wiedząc o
cudownym porządku onego.
Nie jeden może
myśli, z jakiej też przyczyny,
Kościół ten
tak daleko od wsi wystawiony?
Więc ja mając
wiadomość z opisu dawnego
Opowiem tu w
krótkości o początku jego.
Oto około roku
niżej podanego,
Jeden tysiąc i
pięć set sześćdziesiąt czwartego,
W miejscu
gdzie jest ten kościół, kilka dębów stało,
Gdzie też oto
zjawienie takie się tam działo.
Niewiasta z
poblizkiego byłego tam młyna,
Troje dziatek
maleńkich pod dębem śledziła;
Dziwiła się
wielce, skąd się ślady brały,
Gdyż tam
ludzkie dzieciny nigdy nie biegały.
Zasypała więc
piaskiem i też umiatała,
Lecz
codziennie też same stopki znajdowała,
A gdy dalej uwagę
ludzie tam zwrócili,
Procesye w tem
miejscu śpiewane słyszeli.
Był wtenczas w
Koszencinie gospodarz Kluczeński
(Był też
jeszcze Górny Ślązk więcej jak dziś polski,
Toć także i
nazwiska czysto polskie były,
I dopiero się
później cokolwiek zniemczyły;
Nie masz już w
Koszencinie nazwiska takiego,
Lecz dotąd
łączkę zowią stawkiem Kluczeńskiego.)
Kluczeński
miał przy sobie brata Wincentego,
Trudniącego
się końmi, jeszcze bezżennego.
Ten, gdy raz
pasł sam konie, spać mu się zachciało,
I przedrzymał
się czujnie chwilkę tylko małą.
Aż gdy oczy
otwiera, koni nie spostrzega,
Szuka trzy dni
i Boga by pocieszył wzywa.
Wraz widzi obok siebie dzieciątko nadobne,
Które do niego
rzekło te słowa łagodne:
„Jeźli drzewo
na kościół dowozić tu będziesz,
To ci konie
pokażę i w niebo raz przyjdziesz.”
Przyrzeka więc
Wincenty dzieciątku małemu,
Które konie
pasące pokazuje jemu.
I znika mu z
przed oczu, a on zaś w podzięce,
Na kolana
upadłszy wznosi w niebo ręce.
Poczem zaczyna
drzewo na to miejsce wozić,
Lecz ludzie
zaś inaczej zaczęli mu radzić.
Żeby nie woził
drzewa do miejsca mokrego,
Lecz na górę
przy stawie tamże obok niego.
Jest tam dotąd
ta góra sosną porośnięta,
Lecz ze stawu
jest łąka trawą obsunięta.
Wincenty więc
usłuchał doradczego ludu
Woził drzewo w
tę górę, lecz nowego cudu
Wszyscy znowu
doznali danego im z nieba,
Bo ile on na
górę przez dzień zawiózł drzewa,
Tyle dziwnym
sposobem w nocy przeniesiono,
Na to miejsce
gdzie tenże kościół wystawiono.
Gdy kościół
stanął, więc tuż obok niego,
Wyniknął
strumyk źródła uzdrawiającego.
Jak już
mówiłem, ta wodziczka święta,
Leczyła ludzi,
także i bydlęta.
Jako to konie
cztery furmanowi,
Oślepły naraz
temu biedakowi,
Gdy ludzkiej
pomocy niestało k’temu
Prowadził
konie ku miejscu świętemu.
Z wiarą, z
ufnością w Bogu wszechmocnego,
Który to nie
opuszcza w Nim ufającego.
Nie zawiódł
się w nadziei ów człowiek poczciwy,
Bo oto uczynił
znów Pan Bóg cud prawdziwy.
Gdyż konie
przy studzience same poklękały,
I cudownie
zarżawszy, wszystkie wraz przejrzały.
Zdjąwszy
furman z nich uzdy, w kościółku zawiesza,
Na pamiątkę,
ze Pan Bóg strapionych pociesza,
Gdy Go prosimy
z wiara a z serca szczerego,
Oto, co służy
bliźnim i nam do dobrego.
W kościółku
tym, gdzie ołtarz wielki wystawiony,
Stał na tym
miejscu wielki dąb zdawna wyrośniony.
Który ścięty i w słupek pięknie obrobiony,
Z lewej strony
ołtarza tegoż postawiony.
Na nim wiszą
te uzdy furmana onego,
Wisiała tam i
książka z zapisem wszystkiego.
Czytałem ją
tak może przed trzydziestu laty,
Był już dosyć
rękopism przez starość zatarty.
Był w niej
opis po polsku, niemiecku, łacinie,
Lecz już teraz
ta książka poszła w zaginienie.
Pamiętając ją
jednak z czytania dawnego,
Zająłem się tu
z chęcią skreślenia wszystkiego.
Wisi też na
tym słupku wielki pazur z raka,
A krąży między
ludem także powieść taka:
Że wielki rak,
który miał ten to pazur spory,
Przewłóczył
Wincentemu stawem drzewo z góry,
Na to miejsce,
gdzie dziecię onemu wskazało,
Jak to już o
tym wyżej tu się powiedziało.
A że potem nań
sidła w stawie zastawili,
Przez które
ten to pazur rakowi odjęli.
W książce
jednak nic o tem nie było pisano,
Ani też na
obrazie nie jest malowano.
Bo jak już
mówiłem, przy słupku jest obraz,
Na którym
malowniczy wszystkiego jest wyraz.
Widać tam małe
dziecię pod dębem stojące,
Widać i dwie
niewiasty ślad zacierające.
Widać i
procesye ludu nabożnego,
Jak przychodzą
z daleka do miejsca świętego.
Dalej na tym
obrazie widzisz Wincentego,
Obok dziecię
nadobne, mówiące do niego.
Wskazujące
zgubione konie Wincentemu,
Skoro drzewo
na kościół przyrzekł wozić jemu.
Naostatek też
widzisz drzewo wożącego,
I jak konie
klękają u miejsca świętego.
Otóż mili
Ludkowie tak dawnemi czasy,
Działo się tu
oto w tej śląskiej ziemi naszej.
Tak Pan Bóg
naszych przodków nabożnych miłował,
Że w postaci
dzieciątka sam z nimi rozmawiał.
I to w naszej
kochanej czysto polskiej mowie,
Którą pragną
zagubić światowi mędrcowie.
Lecz ufajmy,
że Pan Bóg niedozwoli tego,
Bo On ją dla
narodu przeznaczył naszego.
On też miejsce na kościół wskazał Wincentemu,
By tu w tej
mowie nasz lud chwałę dawał Jemu.
Cieszmy się,
mili bracia, że tu w śląskiej ziemi
Sam Pan Bóg
miejsce obrał na mieszkanie z nami.
Tylko Go nie
oddalmy przez grzechy od siebie,
A On nas
będzie zawsze wspomagał w potrzebie,
A choć też i
doświadcza lub karze za grzechy,
To ufajmy, że
kiedyś udzieli pociechy.
Lecz chwalmy
Go i prośmy w wierze i ufności,
I jak nasi
przodkowie żyjmy w pobożności.
A udzieli nam
pewno znów czasu lepszego,
I w końcu
nas powoła do królestwa swego.
z: Bernard Szczech W kręgu górnośląskich podań i legend. Biały Śląsk.
z: Bernard Szczech W kręgu górnośląskich podań i legend. Biały Śląsk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz