niedziela, 24 listopada 2013

Strachy na Lachy (i na Ślonzoki tyż)



O strachach w koszęcińskim pałacu
Ciocia, siostra mojej babci (...) lubi opowiadać o Koszęcinie, gdzie przez wiele lat pracowała w pałacu. Zawsze wieczorem zamykała wszystkie pomieszczenia i gasiła światło. Pewnego dnia po skończonej próbie ciocia zawołała, by artyści już schodzili. Nikt nie odpowiadał, a słychać było hałasy. Ciocia podeszła do drzwi, otworzyła je, a tam już nikogo nie było. Innego dnia zamykając komnatę zwaną „zieloną", zajrzała do środka i ujrzała trumnę ze zmarłym. Rano w komnacie nic nie było. Nie tylko ciocia, ale także wielu innych pracowników często słyszy muzykę, tańce, trzaski talerzy i sztućców dochodzące z sali baletowej. Po otwarciu drzwi hałasy nikną
Opowiadała kobieta l.77 Sadów, zapisywała S. Mizera w 2008r.[1]

Opowieści o tajemniczych hałasach są żywe do dnia dzisiejszego. Doskonale je przekazuje pan Paweł Mucha - artysta przez wiele lat związany z Zespołem "Śląsk", niezrównany gawędziarz. Najbardziej mrożącą krew w żyłach opowieść usłyszałam jednak od pracowników firmy ochroniarskiej pilnującej pałacu. Niewątpliwie wpływ na jej odbiór miały szczególne okoliczności - była bardzo późna godzina wieczorna, kończyłam jakieś pilne zadanie. Wszyscy pracownicy Zespołu już dawno opuścili pałac, strażnicy o zwykłej porze zamknęli wszystkie główne wyjścia. I mnie wewnątrz pustego pałacu. Żyjemy w epoce łatwej komunikacji na odległość i po telefonie zostałam uwolniona. A wtedy to panowie zapytali: - A nie bała się pani tak zostać? - Ale czego się miałam bać? - No przecież tutaj straszy. - Eee tam straszy...  I tutaj panowie opowiedzieli o tym jak czasem słychać jak ktoś gra, a kiedy się wejdzie do pomieszczenia, z którego dochodzą dźwięki nikogo nie ma wewnątrz. I o tym jak jednego roku, a było to w Boże Narodzenie, nie przyjechali goście, którzy mieli zamówiony nocleg. W środku nocy na portiernię zadzwoniła recepcjonistka zapytać czy ktoś jednak jest w pałacu, bo coś strasznie hałasuje - jakby spadł ogromny ciężar - skrzynia  jakaś czy szafa, czy jakby ktoś przetaczał fortepian. Strażnik przyszedł i faktycznie, hałasuje. Sprawdzili we dwoje wszystkie pomieszczenia - nikogo nie spotkali, ale hałas się uspokoił.
Dzisiaj kiedy w pałacu urządzony został hotel taka opowieść może być albo magnesem przyciągającym miłośników historii z dreszczykiem, albo odstraszać gości o słabszych nerwach.
Nie wiem jak to jest z tym graniem, ale zdarzyło mi się późnym wieczorem natknąć na jednego z ochroniarzy kiedy całkiem sprawnie grał na fortepianie. Gdyby został przyłapany przez kogoś bardziej oficjalnego pewnie by się wypierał, że nikt tu nie grał - i tak właśnie potwierdziła by się legenda. 

Opowieści o strachach mają między innymi funkcje praktyczne, dyscyplinujące - mają chronić dzieci czy majątek.  Swoim realizmem przemawiają dużo bardziej niż 10 przykazań boskich i wszystkie nakazy i zakazy rodzicielskie.

O bijącym sercu
Przy dziurze w ogrodzeniu na ulicy Dąbrówki, przez którą mieszkańcy ulicy Lublinieckiej skracali sobie drogę do stacji kolejowej, pojawiało się po zmierzchu miska, nakryta prześcieradłem, a na niej pulsujące serce...

Takie ostrzeżenie słyszały dzieci w Koszęcinie pod koniec lat 1940-tych. Starały się więc wracać do domu przed zmierzchem i nie przechodzić koło tamtego miejsca. Szczególnie dzieci, które chodziły paść krowy na łąkę za parkiem (lub też w starym parku) starały się wrócić o odpowiedniej porze.

Dlaczego nie wolno gadać nad stawem
Nad stawem nie wolno śmiać się, gadać, krzyczeć ani śpiewać. Bo w stawie mieszkają żaby. A żaba patrzy na człowieka. I jak patrzy liczy mu zęby. A jak ona policzy zęby to one wypadną i już nigdy nie urosną.

Do historii o strachach mogłabym dodać współczesne historie o czarnym psie. W różnych miejscach Koszęcina można natknąć się po zmroku (co przez połowę roku oznacza po 16tej) na duże psy beztrosko wypuszczane przez właścicieli - w alejce kasztanowej, na ulicy Ligonia, na ulicy Leśnej. Niezaleznie od tego czy są groźne (a jeden na pewno atakował przechodniów), czy tylko tak wyglądają takie spotkanie ani dla dorosłego ani dla dziecka do przyjemnych nie należy. O ile w podaniach demoniczne zwierzęta znikają po odmówieniu modlitwy lub przeżegnaniu o tyle niestety tutaj możemy osiągnąć efekt przeciwny do zamierzonego i nieostrożnym, nawet pobożnym, ruchem narazić się na atak. Dobrze by było gdyby mieszkańcy zaczęli myśleć o bezpieczeństwie swoich sąsiadów, a nie wygodzie swojej i zwierzęcia, i by czarne psy mogły się stać legendą.


1.Joanna Świtała – Mastalerz O duchach, strzygach, utopcach… „Spichlerzowe” podania i legendy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz